Milanówek to moje miasto. Tu się urodziłam w szpitalu przy ulicy Kaprys, tu chodziłam do przedszkola przy Mickiewicza, zerówki przy Żabim Oczku, podstawówki przy Literackiej i liceum przy Piasta. I mieszkam tu niemal całe życie. Mam swoje ulubione trasy spacerów, ulubione miejsca i sklepy, w których robię zakupy. Z wczesnego dzieciństwa pamiętam urok zakupów u pani Sierańskiej w drewnianej budce na rogu Sienkiewicza i Kościuszki. Choć były tam głównie warzywa i owoce, to dla mnie i innych dzieciaków najważniejsze były łakocie, które można tam było kupić lub chociaż obejrzeć.
Takich miejsc było w naszym mieście więcej: przy Kościuszki za SAM-em (tak się kiedyś nazywał obecny sklep Społem), przy Piotra Skargi, przy Słowackiego, przy Piłsudskiego, przy Leśnym Śladzie … I pewnie jeszcze kilka innych, których nie pamiętam lub nie znałam po prostu. Wszystkie były trochę podobne. Drewniane, małe, przyjazne, znajome, postawione bezpośrednio przy ulicy. A w mojej pamięci (lub może bardziej w mojej wyobraźni) jeszcze były zielone. Takie „małe zielone budki”.
A jakie sklepy lubimy my, mieszkańcy Milanówka, teraz? Czy to nadal małe sklepiki? Jakie sklepy lubią ci z nas, którzy mieszkają tu od dawna i pamiętają zielone budki?
Postanowiłam spytać.
Zaczęłam od rozmowy z panią Elżbietą (77 lat), a tak naprawdę moją mamą, która mieszka w Milanówku od czternastego roku życia. Dzięki tej rozmowie pomyślałam, że warto podzielić się przemyśleniami swoimi i innych na łamach lokalnej prasy. A czego się dowiedziałam?
Że mamy wspaniałą kwiaciarnię pani Doroty przy Piłsudskiego, do której przyjeżdżają po kwiaty na różne okazje nawet ludzie mieszkający daleko. Bo jest ciepła, serdeczna, kochająca ludzi i swoją pracę. Bo jest uzdolniona i robi piękne bukiety, które stoją czasem nawet dwa tygodnie.
Że mamy sklepiki na targu z właścicielami lub pracownikami, którzy znają swoich klientów i ich preferencje, a przede wszystkim są serdeczni, więc kupowanie u nich to przyjemność (jak na przykład u pani Eli i jej syna w sklepiku z chemią gospodarczą lub u pań ze sklepiku spożywczego z dużym wyborem świeżych wędlin i serów).
Że mamy cukiernię Pacześnych przy Kościuszki, w której są doskonałe drożdżówki, jagodzianki i pączki, dzięki czemu nie trzeba szukać takich rarytasów w sąsiednich miastach.
To samo pytanie zadałam znajomej pani, spotkanej w mieście, która od urodzenia mieszka w Milanówku (75 lat; prosiła, żeby nie podawać jej imienia). Powiedziała, że jej ulubione miejsca to milanowskie księgarnie. Kiedyś były to duże księgarnie przy Warszawskiej (nie wszyscy pamiętają, że pierwsza była tu, gdzie teraz jest Żabka), w których można było swobodnie buszować między stoiskami z książkami. Czytanie przed zakupem dawało dziecięcą radość jak z poszukiwania skarbów. Teraz musimy zadowolić się nieco ciaśniejszymi lokalami, ale też w księgarni przy Krakowskiej można przejrzeć, pomacać, poczytać i powąchać książki zanim zdecydujemy się na zakup. Obsługa jest fachowa, przyjazna i zawsze pomocna.
Jakie wnioski z tych rozmów? Moje rozmówczynie lubią małe, lokalne sklepy. Lubią mieć możliwość wracania w te same miejsca. Lubią być rozpoznawane i traktowane jak znajome. Lubią mieć możliwość sprawdzić towar przed zakupem lub mieć pewność, że jest wysokiej jakości.
A Państwo, co lubicie w zakupach w Milanówku?
Na zakończenie rodzinna anegdotka. W ostatnich latach życia moja babcia miała znaczne problemy z pamięcią. Dlatego przed wyjściem na zakupy dziadek dawał jej kartkę z listą zakupów, którą chowała do kieszeni kurtki. Pewnego razu weszła do ulubionego sklepu mięsnego na targu (nie ma już tego sklepu), podała kartkę sprzedawcy, on przeczytał i powiedział: „To Pani kupowała wczoraj. Proszę poszukać kartki z dzisiaj.” Tak znał swoich klientów. Takie sklepy i ja lubię najbardziej.